Na moim poddaszu

Na moim poddaszu

niedziela, 18 listopada 2012

68. Mój miejscowy "Flohmarkt"

    Od dawna chciałam się wybrać na pchli targ, by pogrzebać w starociach. Wiele z Was pokazuje skarby, upolowane za przysłowiowe grosze, chciałam i ja spróbować swojego szczęścia. W Szczecinie takie miejsce znajduje się na Giełdzie Samochodowej w Płoni. Jest to teren starego przedsiębiorstwa - wielka hala plus tereny przyległe, umiejscowione pod starą konstrukcją po suwnicy. Choć to blisko mojego miejsca zamieszkania nawet nie wiem co tam kiedyś było, odkąd pamiętam była tam właśnie giełda samochodowa. Oprócz samochodów można tam kupić dosłownie wszystko, mydło i powidło :) Z wystawek z zachodu i z flohmarktów handlarze zwożą wszystko co może znaleźć nabywce. Oprócz tego jest dużo Rosjan, Romów i Turków ze swoim klasycznym repertuarem - dywanami, perfumami i skórami.
W końcu nadarzyła się okazja i wybrałam się z rodzicami i moją córcią na graciarskie szaleństwo :) W ogóle mam jakiś ostatnio zakupowy czas, bo oprócz giełdy, odwiedziłam też pewną hurtownie i  z niej też nie wyszłam z pustymi rękoma, ale to w dalszej części posta, teraz wracamy na giełdę :)
Stoisk i sprzedających było tak wielu, że nie wszystko udało nam się obejść, zresztą było zimno i byliśmy z małym dzieckiem, więc to było trochę utrudnieniem, ale i tak kupiłam kilka rzeczy, które Wam chcę pokazać, no i co najważniejsze jak każda baba po wydaniu kasy wróciłam szczęśliwa do domu. Jadąc tam oczywiście po napatrzeniu się na piękne wnętrza na blogach, mniej więcej wiedziałam czego szukam, nie miałam obaw że kupię coś badziewnego, jedyna obawa była taka, że wszyscy którzy tam jadą, będą szukać tego co ja i będą moją potencjalną konkurencją. Ale nic bardziej mylnego, muszę Wam powiedzieć, że ludzkie potrzeby są nie zgłębione i mocno zaskakujące, spokojnie mógłby się zająć tym tematem jakiś psychiatra i napisać niejedną pracę naukową:) nie na darmo się mówi, że każdy towar znajdzie swojego kupca. Miałam uśmiech na twarzy przysłuchując się targowym rozmowom, np. jeden mężczyzna szukał korzenia do akwarium :) A dwie kobiety wyrywały sobie z rąk pajaca w satynowym ubranku, zaś przy innym stoisku ktoś szukał kufla do piwa :) jednym słowem było ciekawie i wesoło :) 
No ale koniec tego gadania, zapraszam do oglądania zdjęć.

Na początek pokażę Wam skrzyneczkę na klucze - całkowicie nową zakupioną w hurtowni z pięknymi rzeczami, o której pisałam powyżej, którą czasem odwiedzam i staram się zawsze coś w niej wybrać.  Skrzyneczka wygląda trochę jak wychodek, ale to mnie w niej ujęło :)  hahaha.
Do wyboru miałam jeszcze takie w mocno wiejskim stylu np. z kogutem, albo kurą. Wybrałam serduszko - można po nim pisać bo jest pomalowane farbą tablicową, można też serce potraktować jako ramkę do zdjęć, lub innego obrazka. Jak mi życia starczy to zobaczycie skrzyneczkę jeszcze w innej odsłonie. Poza tym skrzyneczka jest tylko lekko pobielona i można ją spokojnie pomalować po swojemu, jednym słowem  coś dla osób kreatywnych.





Kolejnym zakupem było 5 kawałków tkanin o wymiarach 10x10 cm, są to darmowe próbki zamówione na stronie tkaniny.net . Fajna sprawa, bo po pierwsze można dotknąć tkaninę,  zanim zdecydujemy się na zakup, a po drugie nawet z takich ścinek, można już coś zrobić. Raz na miesiąc można takie próbki zamówić całkowicie za darmo.




No a teraz w końcu zdobycze z dzisiejszej wyprawy na pchli targ.
Kupiłam 2 talerze: deserowy o średnicy ok. 15 cm i śniadaniowy - 20 cm z angielskiej manufaktury Royal Art Pottery z serii English Countryside. Nie wiem ile mają latek, mogą być nawet współczesne, ale mają starą stylistykę i bardzo mi się spodobały, idealnie pasują do mojej kuchni. Szukałam jakichś informacji na ich temat ale za bardzo nie znalazłam, może Wy potraficie mi coś o nich powiedzieć - będę wdzięczna.






Na innym stoisku znalazłam puszkę po herbacie, niemiecką stylizowaną na holenderską, bardzo mi się spodobała. Powiększyła moją małą kolekcję. Na drugim zdjęciu z puszką z moich rodzinnych zbiorów. 






Poza tymi drobiazgami trafiła mi się niezła gratka, udało mi za niewielkie pieniądze kupić latarnie - świecznik. Nie jest mała, ma wysokość ok. 35 cm a jej szerokość to ok. 25 cm. Niską cenę udało się wytargować, ponieważ jedna szybka jest pęknięta, poza tym jest mocno zabrudzona, w środku jest piasek. Czeka mnie trochę pracy, ale jak się uporam z czyszczeniem, będzie cieszyć oczy. Można ją też przemalować, czyli  jednym słowem wszystko przede mną.





Najlepsze zostawiłam na koniec, na pierwszy stoisku, który mijaliśmy, na krześle zobaczyłam rozpoczętą pracę hafciarską, myślałam, ze Pani sprzedająca na tym stoisku po prostu w wolnej chwili sobie wyszywa, pomyślałam, ale nie zapytałam. Kiedy wracaliśmy do auta, haft nadal leżał, podeszliśmy więc i spytałam co to takiego, a Pani mówi że to jest na sprzedaż, wraz z małą reklamówką z kilkoma innymi robótkowymi przydasiami. Oglądnęłam, podumałam i kupiłam wszystko za całe 10 zł, nie palę więc stwierdziłam że raz na jakiś czas mogę zaszaleć, same powiedzcie czyż nie było warto:

Materiał chyba batyst z rozpoczętym haftem, przez co trafił mi się tamborek.



Kilka folderów reklamowych, głównie wzory serwetek szydełkowych oraz sposobów wykańczania szydełkiem serwetek.



Cztery kawałki kanwy do wyszywania, resztki kordonku i coś czego bardzo pragnęłam - stojaczek na włóczkę, przydatny przy dzierganiu.



Tak wygląda całość.


Poszalałam jednym słowem :) Zdjęcia bardzo robocze i surowe, mam nadzieje, że niedługo zobaczycie wszystkie zakupione przedmioty w fajnych aranżacjach.

Na sam koniec tego przydługiego posta chciałam podziękować Euphorii za wyróżnienie - jest mi bardzo miło. Dziękuję Ci serdecznie i witam wśród moich obserwatorów - mam nadzieję że zostaniesz na dłużej.
Oczywiście jak zawsze dziękuję za wszystkie komentarze i pod ostatnim postem, jak i pod starszymi. Cały czas spływają do mnie pozytywne słowa pod adresem moich etykiet, to znak, że trzeba przygotować dla was coś podobnego - może macie jakieś potrzeby - piszcie, a ja zobaczę co mogę w tej kwestii zrobić !!! 

niedziela, 4 listopada 2012

67. Metryczka dla mojej Mai a przy okazji i jej pokój

Dziś zaprezentuję Wam już w sumie po raz drugi haft z Pszczółką Mają w roli głównej. Tym razem wykonałam metryczkę dla swojej córeczki i kilka godzin temu zawisła w jej pokoju. Maja co rusz podchodzi do niej i mówi: "Dzi Mama" - co w jej języku znaczy "dziękuję mamo" :) Serce rośnie :) Ale choć finał jest w blasku chwały to samo wyszywanie tego obrazka szło mi jak po grudzie. Pierwszy haft na wymianke z Butterfly był gotowy już po półtora miesiąca, a ten wyszywałam ponad pół roku. Podejrzewam, że było to spowodowane tym, że dwa razy pod rząd robiłam ten sam wzór i przy drugim najwyraźniej zabrakło mi tego elementu niespodzianki, jaki odczuwam, kiedy wyszywam coś po raz pierwszy i kiedy powoli wyłania się obraz. Zazwyczaj jestem tak ciekawa efektu, że nie mogę się oderwać od wyszywania i samoistnie szybciej przybywa mi krzyżyków. Ale koniec narzekania oto tytułowa metryczka:



Przy okazji prezentacji nowego haftu na ścianie w pokoju Mai, postanowiłam dodatkowo pokazać kilka migawek z jej pokoju, w jego obecnym multikolorowym wydaniu. Planuję, że jak Maja będzie przechodzić z przedszkolnego w wiek szkolny przerobimy go na bardziej stonowany, planuję klasycznie i może trochę nudnie biel, róż, beż, brąz i może odrobinę bladego cytrynowego. Jednym słowem taką księżniczkową paletę barw :)


Okna zdobią firaneczki, które kiedyś Mai uszyłam. Łóżeczko niezbyt stylowe, ale najlepsze i najpraktyczniejsze na świecie i nie zamieniłabym go na żadne super drewniane. Bardzo polecam takie rozwiązanie przyszłym rodzicom. Łóżeczko ma regulowane dno, w zestawie jest pałąk z zabawkami i przewijak. Ale najpraktyczniejsze jest teraz kiedy zaczął się okres skakania po łóżku i rzucania się na poduchy, Maja ani razu nie uderzyła się w głowę bo nie ma o co.


Pod oknem połaciowym dumnie prezentuje się prezent od Butterfly.





Cat-arzyno: Spróbuj koniecznie powyplatać coś z papierowej wikliny, nie jest to wbrew pozorom takie trudne, wymaga jedynie wprawy.
Annette: Dzięki Anetko za kibicowanie. Może spróbuj poskręcać rurki z białych kartek np z papieru śniadaniowego a potem o pomalowanie kogoś poproś, albo wcale nie maluj - rurki fajnie się łączy ze sobą, więc poszczególne nie muszą być takie długie. Trzymam kciuki.
Anno: Dzięki - pocieszyłaś mnie z tym malowaniem :)

sobota, 3 listopada 2012

66. Papierowa wiklina - trudne początki

Na wstępie zdradzę Wam że wianuszek z poprzedniego posta nie wytrzymał nawet doby :( w sumie zapozował do zdjęć i padł. Niestety winobluszcz pięciolistny ( tak nazywa się ta roślina - dzięki dziewczyny, jesteście skarbnicą wiedzy) nie jest trwały i nie nadaje się na tego typu ozdoby. Ale choć jego urok trwał chwilę to i tak było warto, bo jest naprawdę cudny i zostaną po nim piękne zdjęcia. 
Ale nie o tym miało być, a o wyplataniu z papierowych rurek. Papierowa wiklina to technika, która intryguję mnie już od dłuższego czasu, więc postanowiłam się zmobilizować i spróbować swoich sił. Najpierw poskręcałam rurki. Nie jest to łatwe zajęcie, na początku co druga moja rurka  lądowała w koszu, ale jak wypracowałam  sobie swoją metodę, a metod skręcania jest wiele, szło mi już coraz lepiej. Po zrobieniu 50 rurek, mogę śmiało powiedzieć, że nabrałam wprawy i jest to już tylko czysta przyjemność. Jak miałam już trochę gotowego materiału rozpoczęłam wyplatanie, oczywiście jak zwykle podeszłam zbyt ambitnie do tematu i rzuciłam się na zbyt głęboką wodę i zaczęłam wyplatać koszyk z prostokątnym dnem. To moja największa wada, że zawsze pomimo nieznajomości danej techniki, nie zaczynam od małych i prostych form, ale od razu chciałabym mieć coś naprawdę dużego. Wynika to chyba z ograniczeń czasowych, mam poczucie że za mało mam czasu by się rozdrabniać i jak już robić to coś czego naprawdę potrzebuję. Oczywiście zemściło się to na mnie, zresztą jak zawsze i pierwszy prototyp koszyka już w pierwszej fazie wyplatania dna wylądował w koszu, ale najważniejsze jest to że załapałam o co chodzi, bynajmniej na tym etapie i prototyp numer dwa na razie wygląda dobrze. Co prawda nie jest perfekcyjny ale mi to nie przeszkadza. Fachowcy w tym temacie zauważą, że mój skręt nie jest symetryczny, a to dlatego, że dopiero po kilku rzędach załapałam jak skręcać rurkę by układała się w taką fajną jodełkę.


Samo kręcenie rurek i wyplatanie to bardzo przyjemna i wciągająca rzecz, podejrzewam, że najwięcej czasu zajmie mi pomalowanie już finalnego wyrobu. Oczywiście jak dobrnę do końca to wam się pochwalę.

Na koniec pochwalę się wyróżnieniem, które przyznała mi Renata z blogu Moja kopalnia pomysłów. Bardzo Ci dziękuję - jest mi strasznie miło, że doceniasz moje prace.


Oczywiście dziękuję za miłe komentarze i pozdrawiam moich stałych i nowych obserwatorów - dzięki, że jesteście. Miłego dnia :)